A ja myślę, że to bardzo indywidualna sprawa. Każda z nas wybiera sama. I nie krytykowałabym pochopnie żadnego wyboru. Nawet jeśli mąż mówi, że nie chce, to też bym nie krytykowała. Ja jestem w grupie, która chce urodzić sama. I to nie dlatego, że się wstydzę męża, nie dlatego, że mąż mnie nie kocha etc. Po prostu nie stawiam porodu na jakimś piedestale. Odbieram go jako trudne, bolesne i nieprzyjemne przeżycie (po którym - a i owszem wreszcie spotkam synka).Skoro mąż nie jest w stanie mi pomóc w tym sensie, że "zabierze" mi trochę skurczy i będzie bolało mniej, to po prostu chcę mu oszczędzić stresu, niech sobie poczeka w szpitalu i zobaczy dziecko już na świecie.
Zwłaszcza że ilekroć w życiu miałam trudne, wymagające momenty, wolałam być sama i skupić się na zadaniu, niż żeby mnie ktoś rozpraszał. Ot, tak mam.
A inna sprawa, że na chwilę obecną wyobrażam sobie przyszłość tak, że za jakieś 2 miesiące zbiorę siły, wskoczę w pończochy i seksowną górę i będzie jak za starych dobrych czasów (ok, to moje pierwsze dziecko, więc może fantazjuję

). I nie chcę wtedy stresować się tym, czy mężowi się nie przypomnę ja cała we krwi z tą pępowiną wiszącą u nóg...Ja nie mówię, że on mnie przestanie kochać. Ja mówię, że nie chcę, żeby miał w głowie takie obrazki.
Trochę się rozpisałam, ale chciałam przedstawić argumenty drugiej strony, bo powiem szczerze że trochę dziwi mnie, jak znajomi pytają o poród, ja mówię, że raczej sama, a oni namawiają męża do tego, żeby się zdecydował...