opowiem Wam mój sen:
Śniło mi się, ze wróciłam do szkoły uczyć, czekam na autobus z dzieciakami, jeden z nich podchodzi i mówi, ze musi Pani przejść na druga stronę ulicy, bo tam zatrzymuje się autobus dla gimnazjalistów, pogoda super, piękna słoneczna, czekamy, dzwoni telefon z sekretariatu, ze zmieniły się godziny lekcji i teraz będę mieć zamiast chemii matematykę...
czekamy czekamy na ten autobus...
zaczyna robić się mrok, popaduje śnieg (nie wiem skąd latem śnieg, chyba musieliśmy dwie pory roku czekać na tym przystanku).
z wolnej przestrzeni przystankowej nagle zrobił się budynek (notabene w tym samym miejscu) z frontem całym we szkle. Do tego budynku prowadzi właśnie ta droga, która jest główna w okolicy.
Wszystko pięknie byłoby, gdyby nie to, ze na tej drodze znajdowały się poucinane łby łosiów, które dobijały się, by wejść do budynku. Korpusy leżały wszędzie na okolicznych polach, na środku drogi, dosłownie wszędzie, jak w najgorszym horrorze
Mój brat (chyba brat, bo za dokładnie już nie pamiętam) wyszedł, nie wiem po co, na zewnątrz i jeden cwany łeb łosiowy bez korpusu wpadł do budynku (w którym były ławki) i zaczął wszystkich gonić, by zadźgać tymi wielkimi łopatami rogowymi. Ja, nie wiem skąd wytrzasnęłam, taaaki wielki rzeźnicki nóż i przyczaiłam się na jakiejś szafie-komodzie i czekałam aż przebiegnie ten łeb pode mną. Hyc skoczyłam i wbiłam ten tasak w wielkie karczycho, powaliłam trupem łeb.
Później jakiś inny łeb dobijał się do frontu, pamiętajcie, ze zrobiony był ze szkła i zastanawialiśmy się kiedy pęknie, ale tak mocno uderzał, a nadal nic się nie działo, żadnej ryski. dopiero wówczas sobie uświadomiłam, ze to szyba kuloodporna
i tu się obudziłam, bo mały zaczął się wiercić