Niestety też miałam ten problem - prawie, jak życie na krawędzi, w ciągłym biegu, bez wytchnienia. Czasami padałam ze zmęczenia, jak tylko gdzieś przysiadłam.
W końcu też zebrałam się, poświęciłam kilkanaście dni na to, żeby wszystko przeorganizować, zaplanować, zmienić nawyki. Bo tak dłużej sie już nie dało ciągnąć.
Teraz mam czas na wszystko, dni poplanowane, rozpisane, a jak zdarzają się niespodzianki czy rzeczy, których nie brałam pod uwagę to już mnie tak nie stresują.
Mogę w końcu dorzucać jakieś zajęcia dodaktowe dla dziecka do harmonogramu:
http://krajowy.biz/firma,podkwadratempl , jak nauka tańca czy języka, mogę zająć się swoją pasją - czyli czytaniem (kilkanaście mniut dziennie robi różnicę!), nie chodzę wiecznie zdekoncentrowana, pamiętam o wszystkim... no prawie! A jak zapomnę o czymś to mam też w końcu męża do pomocy, któremu też łatwiej się żyje ze mną, odkąd nie chodzę taka zdenerwowana.
Warto wziąć sparwy w swoje ręce i przestać wierzyć w to, że ktoś za nas zaplanuje nam cokolwiek. Polecam!